30 czerwca 2013

Prolog.

"Odwaga to panowanie nad strachem,
a nie brak strachu."




          Do tej pory takie rzeczy działy się tylko w filmach.
          Riley nigdy nie spodziewała się, że któregoś dnia sama wcieli się w rolę jednego ze swoich ulubionych bohaterów kina akcji.
          Oczywiście, chyba jak każdy kogo zna, skrycie tego pragnęła, ale teraz wiedziała, że wraz ze spełnieniem tego marzenia wolałaby być gdziekolwiek indziej.
          Przełknęła ślinę ściskając mocniej lewą dłoń na uchwycie broni.
          Starała się nie myśleć ani o ranie na ramieniu, gdzie niecałe pół godziny wcześniej przeszył je pocisk, i które teraz krwawiło i przynosiło nieznośny ból, ani o dwóch lufach pistoletów skierowanych właśnie w jej kierunku.
          Jedna z nich dotykała jej krzyża, a druga znajdowała się mniej więcej na wysokości jej oczu.
          Tylko jednej nie musiała się obawiać, bo mężczyzna, odziany w czarną marynarkę, białą koszulę i krawat, stojący dwa metry przed nią, podobno wcale nie chciał jej zabić.
          Chciał jedynie pokonać swojego przeciwnika.
          Z kolei pech chciał, że to akurat Riley stała między nimi jako zakładnik.
          - Lepiej odłóż tą broń, mała - usłyszała tuż przy uchu, a lufa pistoletu nieco boleśnie wbiła się jej w plecy.
          Riley niewiele mogła zrobić w takiej sytuacji, w tej potyczce nie była ważnym pionkiem.
          I pomyśleć, że to wszystko przez zwykłą ciekawość. Niby skąd ona miała wiedzieć, że włamując się ze znajomymi do starego hangaru natkną się na porachunki jakichś wariatów?
          Było to w końcu tak prawdopodobne jak to, że krowy zaczną latać, a Obama okaże się biały. 
          A potem jej "przyjaciele" uciekli, a ona sama nagle stała się zakładniczką. 
          - Daj spokój, Lucien. Puść dziewczynę i załatwmy to jak dorośli. 
          Riley zdawało się, że mężczyzna stojący przed nią zaczyna się niecierpliwić.
          Zerknął nerwowo w bok, gdzie pod stertą gruzu i połamanych skrzyń leżał nieprzytomny, na pierwszy rzut oka, chłopak. Wyglądało na to, że teraz najbardziej martwił go ten nastolatek i plama krwi obok przygniecionego ciała.
          Riley zacisnęła zęby i ze strachem spojrzała na pistolet w swojej dłoni, który udało jej się podnieść zanim Lucien ją złapał.
          Wiedziała, że tym razem naprawdę miała przekichane. Czuła jak oblewa ją zimny pot.
          Lucien zaśmiał się głośno.
          - Wybacz Davidzie, ale jakoś nigdy nie byłem zwolennikiem takich zabaw - odpowiedział, a na potwierdzenie swoich słów szarpnął Riley za zdrowe ramię i cofnął się. 
          - Skurwiel - syknęła z bólu pod nosem.
          Dziwne ciepło, które objęło jej ciało stawało się nieznośne. 
          Sapnęła cicho.
          Nie szarpała się, to właśnie podczas ostatniej takiej próby wyswobodzenia się z uścisku, Lucien przestrzelił jej ramię.
          - Cóż, w takim razie musisz wiedzieć, że jestem gotowy poświęcić nawet tą dziewczynę dla dobra sprawy - oznajmił David. - Takie mam rozkazy.
          Riley zamarła, a z uścisku na jej ramieniu, który momentalnie przybrał na sile, wywnioskowała, że Lucien jest tak samo zaskoczony jak ona.
          - Poza tym... - ciągnął David. - Te dzieciaki, które uciekły, na pewno zawiadomiły policję. Wsparcie zaraz tu będzie, nie masz szans.
          Riley szybko przeanalizowała swoje położenie. Teraz wiedziała, że teoretycznie śmierć grozi jej jednak z obu stron.
          Ta myśl była... przerażająca. 
          Najgorsze, że ona nic nie mogła na to poradzić. Była na przegranej pozycji. 
          A może jednak...?
          Riley spojrzała najpierw na swoje zakrwawione, bolące niemiłosiernie ramię, a potem na czarnego Walthera P99 w swojej ręce.
          Broń była odbezpieczona.
          A może by tak...
          Dziewczyna przełknęła ślinę. Pomysł na jaki wpadła był szaleństwem, ale prawdopodobnie mógł uratować jej życie.
          Musiała tylko się poświęcić. Wystarczył jeden strzał, a potem...
          O to będzie się martwić po fakcie.
          Riley zawahała się tylko na chwilę zanim przyłożyła lufę broni do dziury po kuli w ramieniu. Ból był nieznośny i rozprzestrzeniał się szybko w dół, ku dłoni i na obojczyk. Zacisnęła zęby żeby nie krzyknąć. Zamiast tego klęła siarczyście w myślach.
          W końcu odetchnęła głęboko żeby się uspokoić. 
          Jej umysł pracował; starała się sobie wyobrazić każdy możliwy przebieg wydarzeń. 
          Prawda była jednak taka, że jeżeli nic nie zrobi to i tak umrze. W najlepszym wypadku sama się do tego przyczyni.
          Wyglądało na to, że jedyną osobą, która zauważyła jej poczynania był ten ledwo przytomny chłopak (David i Lucien byli zbyt zajęci swoimi negocjacjami).
          Wyciągnął drżącą dłoń w kierunku Riley z twarzą wykrzywioną w dziwnym wyrazie błagania.
          - Nie... - szepnął, a potem niespodziewanie opadł z sił i przylgnął do kamiennej posadzki.
          Dopiero teraz Riley zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy.
          Po pierwsze, boi się bardziej, niż mogłaby przypuszczać w swoich marzeniach. Macki strachu obejmowały ją wijąc się powoli, czuła je na karku, na ramionach, na plecach.
          A po drugie, chłopak prawdopodobnie umrze, jeśli nikt nic nie zrobi.
          Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech żeby dodać sobie odwagi, a potem nacisnęła spust.
          Po hangarze rozniósł się huk wystrzału.
          Riley wrzasnęła i w odruchu opuściła broń, ból był nie do opisania.
          Pocisk przeszedł przez jej ramię jak przez masło, rozrywając nowe tkanki, a następnie wbił się w rękę Luciena, który również upuścił swój pistolet i puścił ją żeby przycisnąć rękę do rany.
          Korzystając z okazji Riley opadła na kolana i na czworaka ruszyła w kierunku przygniecionego chłopaka, zostawiając za sobą krwawy ślad na podłodze. Nie mogła jednak polegać na prawym ramieniu, więc szło jej to opornie.
          Pozwalała łzom płynąć po policzkach, nie było sensu ich wstrzymywać.
          Lucien warknął głośno, obracając się w jej kierunku.
          - Ty mała... - wysyczał przez zęby, robiąc krok w jej stronę.
          - Nie radziłbym, Lucien - powiedział ostro David i na potwierdzenie groźby strzelił tuż obok jego nogi. 
          Lucien odskoczył.
          W tym samym czasie na zewnątrz rozległy się syreny policyjne. Przez okna hangaru wpadały kolorowe światła radiowozów, a na około dało się słyszeć ostrzeżenia funkcjonariuszy.
          Riley, nie przejmując się już niczym oprócz rannego chłopaka, podpełzła do niego. Rzuciła okiem na krew na posadzce i rozejrzała się spanikowana.
          Nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc; David pobiegł gdzieś za Lucienem. 
          Riley została sama z problemem.
          Znowu.
          Jej oddech był szybki i płytki, czuła się zmęczona jak chyba jeszcze nigdy, ale - do diabła! - nie po to się postrzeliła, żeby teraz tak po prostu odpuścić. 
          Zanotowała sobie jednak w głowie, żeby na przyszłość powstrzymać się od takich aktów heroizmu.
          - To się nie dzieje naprawdę - szepnęła do siebie i zdrowym ramieniem naparła na skrzynię, która osunęła się na ziemię z trzaskiem.
          - To się wcale nie dzieje - powtórzyła.
          Zaczęła odkładać na bok kawałki gruzu - ostatki po zwalonej ścianie, żeby wydostać spod nich chłopaka.
          Ostatni z nich i chyba największy, miażdżył mu lewą nogę i to właśnie owe miejsce było źródłem krwotoku.
          Niestety, Riley przekonała się o tym dopiero, kiedy odsunęła kawałek ściany, a krew zaczęła wypływać z rany na łydce ze zdwojoną siłą. 
          - Cholera jasna - zaklęła, odgarniając włosy z twarzy drżącą dłonią.
          Wszystko wskazywało na to, że któryś odłamek musiał przeciąć mu żyłę.
          Riley poczuła, że blednie. 
          Chłopak zakrztusił się pyłem, co nieco ją uprzytomniło.
          Powinna zrobić opaskę uciskową? 
          Tak, na pewno powinna, tylko jak? Przecież nigdy tego nie robiła.
          Jedyne, co przychodziło jej w tej chwili do głowy, to scena z filmu o survivalu, kiedy jakiś żołnierz robi koledze opaskę uciskową z chustki na szyję i patyka.
          I niby skąd ona miała wziąć chustkę na szyję, kiedy ma tylko...
          Riley spojrzała na rękę, gdzie na nadgarstku spoczywała czarna bandana. Chwyciła kawałek materiału zębami żeby ułatwić sobie jej ściągnięcie.
          - Trzymaj się - wymamrotała do chłopaka i obwiązała mu materiał nad raną, ściskając na koniec mocno.
          Rozejrzała się w poszukiwaniu patyka, których oczywiście wokół było od groma, jednak nie potrafiła się na żaden zdecydować.
          To był jakiś absurd!
          Miała tylko podnieść cholerny patyk! Jeżeli nie da rady, chłopak się wykrwawi i to będzie jej wina. 
          Riley wzięła głęboki wdech, a potem zagarnęła pierwszy lepszy kawałek drewna, wsunęła go pod materiał bandany i zaczęła obracać.
          Pośpieszała się w myślach, ale miała do dyspozycji tylko jedną sprawną rękę, więc nie było jej łatwo.
          Syreny policyjne wyły głośno i wcale jej nie pomagały. 
          Ramię strasznie ją bolało, była pewna, że sama też potrzebuje lekarza inaczej mogła skończyć podobnie do tego biedaka. Swoją drogą, skąd on się wziął w tym miejscu?
          Po chwili, kiedy nie była już w stanie ani razu obrócić patyka, usiadła na posadzce z cichym jękiem. Zmęczenie i ból wróciły, mimo adrenaliny krążącej w żyłach, chyba ze zdwojoną siłą. 
          Riley przycisnęła dłoń do krwawiącej rany i przymknęła powieki, kiedy pociemniało jej przed oczami.
          Do hangaru wkroczyła wreszcie policja. Najpierw wszystkie lufy znów zostały skierowane w jej stronę. Światło oślepiło ją gwałtownie, więc zasłoniła oczy zakrwawioną dłonią.
          - Kim jesteś i co tutaj robisz?! - krzyknął jeden z funkcjonariuszy służb specjalnych, którzy magicznie (a jakże!) pojawili się na miejscu zaraz po policjantach.
          - Sanitariusze! - wrzasnął drugi.
          Riley jęknęła. Było dla niej za głośno...
          -Wasz człowiek i Lucien pobiegli tam - mruknęła wskazując kierunek drżącą ręką.
          Miała już serdecznie dość całej tej sytuacji. Kręciło jej się w głowie.
          Sanitariusze podbiegli do niej z noszami. Na wszystkie ich pytania ona odpowiadała krótko lub kiwnięciem głowy. Na więcej nie miała siły.
          - Słyszysz mnie?
          - Tak.
          - Widzisz mnie? 
          - Tak.
          - Znasz tego chłopaka?
          - Nie.
          - Ty zrobiłaś opaskę?
          - Tak.
          W tym czasie położyli ciało chłopaka na nosze i podnieśli.
          - Nie mamy czasu, dokończymy opatrunek w karetce, teraz cię podniesiemy - oznajmił jeden z sanitariuszy, a następnie ktoś złapał ją za bok i zdrowe ramię, a potem uniósł.
          Syknęła z bólu.
          To, co działo się wokół było wielką mozaiką barw, doznań i dźwięków.
          Ktoś złapał ją za dłoń i ścisnął.
          Zamrugała zaskoczona i spojrzała na ledwo przytomnego chłopaka na noszach, który teraz trzymał jej rękę w zadziwiająco mocnym uścisku.
          Wpatrywał się w Riley czujnymi, szarymi oczyma.
          - David... - wychrypiał.
          Zanim ona zdążyła odpowiedzieć, David już stał obok noszy kładąc chłopakowi dłoń na ramieniu.
          - Jestem Ethan, jestem - oznajmił.
          Chłopak uśmiechnął się i puścił dłoń Riley, uprzednio ponownie ją ściskając, a sanitariusze wsadzili nosze do karetki. Następnie ktoś wepchnął tam ją i (nie wiedzieć czemu) Davida.
          Jakaś kobieta w czerwonym uniformie wróciła do opatrywania jej ramienia.
          - Jak się nazywasz? - zapytał David. 
          Siedział na przeciwko niej, po drugiej stronie noszy. 
          Przeczesał swoje blond włosy obiema dłońmi w widocznie nerwowym odruchu.
          - Riley... Riley Blake - odpowiedziała krzywiąc się, kiedy sanitariuszka nieco za mocno związała bandaż na jej ramieniu.
          Spojrzała na Davida spod pozlepianych potem kosmyków, które opadały jej na oczy.
          - Miło mi cię poznać, Riley. Ja jestem David Mc'Dover, jestem agentem rządowym - przedstawił się i wyciągnął w jej stronę dłoń.
          Riley uścisnęła jego rękę i kiwnęła głową półprzytomnie.
          - Riley Blake, to, co zrobiłaś zostanie docenione przez państwo, dziękuję ci w imieniu prezydenta i obywateli Ameryki - powiedział poważnie.
          Spojrzała na niego jak na wariata, ale uznała, że lepiej tego nie komentować.
          Świr...
          To był jakiś marny teatrzyk, kogo on chciał wkręcić?
          - Dorwał go pan? Luciena? - zapytała cicho, czując posmak krwi w ustach. Nie przejęła się tym.
          Wolała zmienić temat niż rozwodzić się nad absurdem tej sytuacji.
          David pokiwał głową. Nagle jego twarz wykrzywiła się w wyrazie głębokiego zmartwienia.
          - Masz jakąś rodzinę? Musimy z nimi porozmawiać. Zadzwonimy do nich - oznajmił troskliwym głosem, pochylając się w jej kierunku.
          Spojrzała na chłopaka na noszach, któremu sanitariusz założył maskę tlenową.
          Miał otwarte oczy i też się w nią wpatrywał. I chociaż to spojrzenie było ledwo przytomne, to intensywna szarość przyciągała ją z zadziwiającą siłą. 
          Chłopak wyciągnął w jej stronę drżącą z wysiłku dłoń.
          Riley złapała ją i tym razem sama ścisnęła. Uśmiechnęła się pokrzepiająco. Świadomość, że on prawdopodobnie nie przeżyje najbliższych kilku godzin była przytłaczająca.
          Przełknęła ślinę i zerknęła na Davida.
          - Nie mam nikogo - odpowiedziała słabym głosem. - Nikogo - powtórzyła cicho i odpłynęła w ciemność.





13 komentarzy:

  1. Dokładnie. Nic innego nie muszę mówić bo wyszłoby z tego jedno wielkie masło maślane.
    Szkoda mi tej dziewczyny, dostała dwie kulki i praktycznie zawał serca gratis. Ja na jej miejscu sama bym strzeliła sobie w łeb. Lubię poczuć nutkę adrenaliny, ale bez przesady :D
    David... "W imieniu prezydenta..." --> Okey... czyżby jakaś ważna szycha? Mam nadzieję, że szybko się dowiem :D
    Weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, wszystko się wyjaśni w pierwszym rozdziale i dodatkowych zakładkach jakie stworzę, kiedy nowy szablon będzie już gotowy. ;]
      Co do komentarza niżej, to dzięki za informację. U mnie czcionka jest wystarczająco duża, ale zapominam, że wychodzi to różnie, zależnie od komputera i przeglądarki.

      Usuń
  2. Aaa!! Zapomniałabym. Ustaw większą czcionkę, bo w niektórych momentach byłam skłonna pożyczyć od babci lupę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. O M G
    To jest genialne. Wciągnęłam się w prolog tak bardzo, że spaliłam mleko xDD
    David jest nawet fajny ;33
    Czekam na następny z niecierpliwością ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;D Wybacz za mleko, ale jakoś nie jest mi go bardzo szkoda skoro rozdział Ci się spodobał i mam powód żeby być zadowolona. :)
      Następny już się pisze.

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Sam SPAM, kory pozostawiłaś na moim blogu niezwykle mnie zauroczył. Czym prędzej postanowiłam tu zajrzeć w nadziei na dodatkową fale doznań z Twoim opowiadaniem. Po przeczytaniu prologu jednomyślnie (a w mojej głowie krzątają się przeróżne myśli...) stwierdziłam: ''Kawał dobrej roboty'' :) Jakoś wcześniej nie gustowałam w tego typu opowiadaniach, a tu takie miłe zaskoczenie... Należy Ci się solidna pochwała, gdyż jak już wcześniej wspominałam w pełni mnie oczarowałaś. Z chęcią jeszcze tutaj zajrzę, aby poczytać o dalszych losach bohaterki.
    Pozdrawiam: Dream.
    PS. Jeśli znajdziesz wolną chwilkę i odrobinę chęci zapraszam do zapoznania się z moim blogiem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj! Znalazłam Cię u siebie w spamie, a ponieważ staram się zaglądać do wszystkiego, co mi tam zareklamowano, więc oto i jestem! Bardzo mi się podoba, żadnych błędów (przynajmniej nie znalazłam), ciekawa fabuła. Dołączam się do czytelników i dodam Cię do mojej listy na blogu. Zapraszam także na niego, bo coś mi się wydaje, że wpadłaś tylko przelotem. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam
    Carmen

    www.ofiara-wrozek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Hm, o ile sam pomysł jest ciekawy, to jeden szczegół mnie irytuje: jak ona jest w stanie myśleć tak trzeźwo z przestrzeloną ręką?! Nawet jeśli na początku była w szoku, to jak udało jej się poprzekładać jakikolwiek gruz, nie wspominając o zrobieniu opaski uciskowej, co trudno byłoby zrobić porządnie jedną ręką? Cały czas mnie to męczyło, chociaż nie dość, żebym nie chciała czytać dalej.
    Z kwestii technicznych, ta czcionka jest trochę zbyt mała, dobrze by było, gdybyś mogła ją powiększyć. I z ciekawości, po co ci ten gif pod tekstem? Wydaje się nieco zbędny...

    Pozdrawiam
    Arebell (Tales of Many Lives)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Największy wpływ miała na to adrenalina. Największy wyrzut do organizmu był właśnie na moment przed postrzałem. Większość organizmów reaguje tak silnie, że z wrażenia nawet nie czuje się rany, póki się jej nie zobaczy, bądź adrenalina przestanie działać, wiem z doświadczenia. Ona poczuła to tak, czy inaczej, bo ból był potężny, ale działanie adrenaliny również, co nieco go zniwelowało. Po wzroście poziomu adrenaliny w organizmie wyostrza się nasza zdolność do podejmowania decyzji. Mimo chwilowych trudności z myśleniem, kiedy nie wie, czy zrobić opaskę, kiedy klnie w reakcji na widok rany, w chwili dezorientacji, to jej organizm radzi sobie z adrenaliną, ponieważ się do niej przyzwyczaił. Riley dość często radzi sobie z sytuacjami, kiedy dostaje jej porządny zastrzyk, dorastała w takim otoczeniu, że nie jest to niczym niezwykłym.
      Kanadyjski ekspert samoobrony Tony Blauer mówi o 3 sposobach w jaki ludzie reagują gdy zdają sobie sprawę, że są atakowani/ranni itp... Jednym z nich jest ODMOWA: "to się nie dzieje..." co też dotyczy właśnie Riley. Tak samo w sytuacji z gruzem. Adrenalina sprawia, że człowiek dostaje niepodziewany zastrzyk energii i jest zdolny do niemal niemożliwego wysiłku. Jako, że dziewczyna miała tylko jedną dobrze sprawną rękę nie podnosiła tego, tylko zsuwała z ciała, napierając po prostu na niektóre kawałki (które, swoją drogą, nie były tak wielkie, żeby nie dała sobie rady). Wszystko to wskazuje na działanie adrenaliny i wcześniej to sprawdziłam. Co do wykonywania opaski uciskowej jedną ręką, przy pomocy materiału i patyka, czy prentu około 20/30 cm długości i przynajmniej 1cm średnicy, to nie jest to trudne. Wiem, bo uczyłam się tego na kursach. Sama spróbuj, jeśli nie wierzysz. Nawet, jeśli dłonie będą Ci się trzęsły jak cholera, to dasz sobie radę. Taka sytuacja teoretycznie jest możliwa i wszystko wcześniej sprawdziłam i po prostu zmieniłam to w praktykę w opowiadaniu.
      Jeśli chodzi o czcionkę, to jest ona już raz powiększana i na większości przeglądarek wielkość jest idealna. Jeśli u Ciebie nie, to proponuję sprawdzony sposób Ctrl i (+).
      Co do gifów, czy obrazków na koniec postów, to będą one umieszczane pod każdym, takie jest założenie, tak mi się przywidziało.
      W każdym razie miło mi, że ktoś zainteresował się tymi kwestiami w taki, czy inny sposób.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  8. Z a j e b i s t e -> normalnie nic ująć nic dodać. Dawno, dawno... w sumie nie! Nigdy nie zachwyciłam się czymś tak bardzo na Blogspocie. Co ja mówię! (hmm... nawet piszę) Na Blogspocie, Onecie, Wp, Bloxie... no wszędzie po prostu! Dziewczyno! Jak zakończysz pisać to to prześlę do redakcji. Obiecuję!
    Tekst mnie strasznie wciągnął. Nie mogłam się oderwać! Kilka razy wróciłam się do Bohaterów i znowu na tekst. Czyta się jak książkę. Naprawdę! I to nie byle jaką. Bestseller! Co najmniej! Oscar, Nobel!
    Dobra. Ogar :) Tak naprawdę b a r d z o mi się podobało. Już biegnę/galopuję Cię dodać u mnie. Zakochałam się zanim zaczęłam czytać ^^ Wyjątkowo najpierw przejrzałam resztę, a dopiero potem tu... Widzisz jak to wygląd i estetyka zachęca?
    Co do powyższych komentarzy. Krótko: U mnie czcionka jest dobra i wygodna bez powiększania. Jeśli chodzi o gif to wydaje mi się nietrafiony, ale pomińmy to. Tekst jest tu Bogiem!
    Masz zacząć n a t y c h m i a s t pisać, bo Ci wbiję na Mail i zaśmiecę pocztę :*
    Pozdrawiam, Karo

    OdpowiedzUsuń

OBSERWATORZY